Na mojej półce zagościła kolejna piękność, czyli “Slow sex. Uwolnij miłość” autorstwa Marty Niedźwieckiej i Hanny Rydlewskiej. Jak wiele ostatnio wydawanych książek ma formułę dialogu pomiędzy dwiema paniami. Klasyczne rozdziały przeplatane są “spotkaniami”, których w sumie mamy aż sześć. Jest to drugie wydanie tej pozycji – pierwsze ukazało się w 2016 r., więc być może dla części z Was nie jest ona nowością.
Początek opowieści o tym poradniku powinien rozpocząć się od samych autorek.
Marta Niedźwiecka to nie tylko psycholożka, ale także certyfikowany sex-coach i autorka podcastu “O Zmierzchu”, który serdecznie polecam! Niesamowicie mądra kobieta, mająca swój niepowtarzalny styl. Z jej wypowiedzi z jednej strony płynie dobro i realna chęć pomocy ludziom, a z drugiej strony cięte komentarze czasami pomagają spojrzeć na sprawy z całkiem innej perspektywy. Hanna Rydlewska jest dziennikarką, szefową digitalowego “Vogue Polska”. Jest ona dobrym moderatorem całej rozmowy, reprezentantem czytelnika, który zadaje dokładnie takie pytania, jakie świtają nam w głowie.
Kolejną ważną sprawą jest sama definicja “slow sexu”.
Bardzo podoba mi się obrazowe wyjaśnienie w jednym z rozdziałów – “Slow sex, podobnie jak slow food, zrodził się z niezgody na bylejakość”. Pokazuje ono, że w slow sexie nie chodzi tak naprawdę o kryterium czasowe. Naturalnie ono też gra tutaj jedną z ról, ale jak pisze autorka, że daje nam narzędzia do uprawiania trzygodzinnego seksu, jak i trzydziestominutowego. Tak naprawdę chodzi o nasze podejście do stosunku, uważność i czerpanie nie tylko tej powierzchownej przyjemności.
Jak już wcześniej wspomniałam książka podzielona jest na rozdziały oraz spotkania.
W pierwszych z nich autorki prowadzą dialogi na poszczególne tematy, które zostały zawarte już w pierwszym wydaniu książki t.j. czas, ciało, świadomość, uważność, rytuały. W nich omawiane są podstawy slow sexu. Są to tematy dotyczące nas samych jak np. poznania własnego ciała (o czym wielokrotnie pisaliśmy na naszym blogu – warto przeczytać chociaż ostatni wpis o łechtaczce https://www.yonify.pl/jej-wysokosc-lechtaczka/), jak i naszego współistnienia z partnerem lub partnerką poprzez rytuały czy poświęcony czas.
Trzy rozdziały, które pojawiły się w wydaniu drugim dotyczą kruchości, otwartości i przekroczenia.
Jak wspominają autorki, przez te pięć lat sporo się zmieniło – seks przestał być tabu, ale z drugiej strony wiele tematów, które wydawało się, że przejdą do normalności, nadal wzbudza wiele emocji. Stąd zaistniała potrzeba poruszenia nowych tematów. Tego jak pandemia i izolacja wpłynęły nie tylko na naszą seksualność, ale także (a właściwie, co z tego wynika) nasze relacje z drugim człowiekiem. O naszych zaburzeniach psychicznych, o których coraz więcej mówimy i o czymś najprostszym, ale jednocześnie bardzo szkodliwym – o tempie naszego życia.
Rozdział dotyczący otwartości to “próba obalenia mitów narosłych wokół osób LGBT+”.
Wszelkie porady i wskazówki dostępne w pozostałych rozdziałach dotyczą także osób nieheteronormatywnych. Rozdział ten ma bardziej na celu edukację czytelnika poprzez przytoczenie Powszechnej Deklaracji Praw Seksualnych WHO z 2002 roku, wyjaśnienie podstawowych pojęć jak płeć, orientacja, tożsamość oraz ekspresja czy rozświetlić inne niejasności związane z osobami LGBT+.
Ostatni dodatkowy rozdział dotyczy praktyk BDSM oraz tzw. kinku.
Muszę przyznać, że to drugie pojęcie było mi obce, a oznacza “niekonwencjonalne praktyki, upodobania związane z erotyką i seksualnością”. Jest pojęciem szerszym niż BDSM (bondage and discipline + domination and submission), ale BDSM zawiera się w nim. Niesamowicie interesujący rozdział mówiący nam o praktykach okiem specjalisty. Tematyka nie zamyka się w ustaleniu, kto dominuje, a kto jest tym uległym czy rodzajami gadżetów, ale jest znacznie bardziej poszerzona o aspekty psychologiczne i praktyczne wskazówki.
“Spotkania” następują po kolejnych rozdziałach.
Zawierają uzupełnienie informacji oraz praktyczne ćwiczenia. Początkowo do wykonania solo, później umożliwiają włączenie partnera / partnerki. Początkowe spotkania są lekcjami uważności, które musimy odrobić zanim wejdziemy w głębsze stosunki z drugą osobą. Pada w nich wiele pytań, które zmuszają nas do gruntownego przemyślenia naszego funkcjonowania. Następne z nich kładą nacisk na naszą receptywność i umiejętność odbierania własnego ciała. Musimy poznać nasze ciało i jego relacje solo, jeśli chcemy budować wartościowe relacje seksualne z drugim człowiekiem.
Pomimo, że możemy mieć wrażenie, że spotkania skupiają się głównie na naszym ciele, wcale tak nie jest.
Towarzyszą im ankiety / pytania, które pozwalają nam na podróż w głąb własnego ja. Nie ma rozdzielności ciała i umysłu – te dwie sfery przenikają się i są od siebie zależne, co doskonale pokazuje idea slow sexu. Bardzo ciekawym zagadnieniem są rytuały. Jestem osobą z dość praktycznym podejściem do życia i potrafię nieopatrznie spłycać sferę rytuałów w moim życiu. Ten rozdział wraz ze spotkaniem dały mi naprawdę dużo do myślenia.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że przeszłam przez wszystkie ćwiczenia i przemyślałam wszystkie pytania.
Było to dla mnie stanowczo za dużo jak na pierwsze czytanie. Potraktowałam je jako “rozgrzewkę” i zapoznanie się z tematem. Zrobiłam kilka ćwiczeń, uzupełniłam ankiety. Nie świadczy to o tym, że były za nudne / trudne / bezsensowne. Myślę, że wynika to z tego, że mam sporo pracy domowej do odrobienia. Pomimo tego, że uważam siebie za osobę świadomą swojej seksualności, idea slow sexu jest dla mnie raczej czymś nowym. I wiem, że nie ma czym się chwalić, ale jeśli masz podobne odczucia po lekturze tej książki – wiedz, że nie jesteś sama / sam.
Przeczytanie tej książki może być pierwszym krokiem do pewnych zmian w naszym życiu. I być może nie staniemy się nigdy mistrzami slow sexu, bo po prostu nie mamy takiej potrzeby. Ale jedno jest pewne – każdy z nas znajdzie w niej coś dla siebie. Świadomość swojego ciała, umiejętność oddychania czy podejście do drugiego człowieka – każda z tych cegiełek jest niesamowicie ważna.

Pracuje głównie na oddziale onkologicznym, a dyżury spędza na porodówce. Swoją dalszą karierę wiąże głównie z ginekologią onkologiczną. Gdyby miał opisać siebie, powiedziałaby, że jest ginekologiem zapatrzonym w kobiety, a jednocześnie kobietą starającą się być jak najlepszym ginekologiem. Jest lekarzem przechodzącym po szpitalnym korytarzu, operatorem na bloku operacyjnym… Ale chyba przede wszystkim niepoprawną marzycielką wierzącą, że wspólnie możemy sprawić, żeby ten świat był lepszy. Tworzy medyczną twarz Wróżki Cipuszki po to, by kobiety zrozumiały, że nie są odosobnione w swoich problemach, żeby mogły zdobyć informacje nie tylko o chorobach ginekologicznych, ale także szeroko pojętym zdrowiu kobiet – przedstawione przystępnym, humorystycznym językiem.